tyle raz mój blog był odwiedzany

niedziela, 18 grudnia 2011

Rozdział 12

        Wszedł ostro w zakręt. Czuł, że samochód ledwo co przyczepił się do jezdni. Nie liczyło się to dla niego wcale. Za kilka minut będzie już w domu i będzie mógł pomóc Monic. W czasie jazdy kilka razy próbował skontaktować się z dziewczyną. Bezskutecznie. Miał nadzieję, że policja dorwała Thomasa.
        Docierając pod kamienicę, dostrzegł wóz policyjny z włączonym kogutem. Zaparkował przy krawężniku i wpadł do domu niczym burza. Schody pokonywał po dwa stopnie na raz. Policjantów zastał w mieszkaniu. Jeden pilnował Toma, drugi pomagał ubrać się Moni, która ledwo co oddychała. Widząc Michaela, nieco się uspokoiła.
- Mich - wyszeptała pomiędzy spazmami
- Już dobrze kochanie - powiedział szybko do niej podbiegając - Chodź zawiozę cię do szpitala.
- Ale chyba nie dam rady - wyznała
- Dasz - odrzekł zdecydowanie
- A jak nie zdążymy i coś mu się stanie? - zapytała z zdenerwowaniem - Może będzie lepiej, jak urodzi się tutaj?
- Przestań pleść bzdury - zganił ją Michael - Idziemy skarbie.
            Chłopak zamienił jeszcze kilka słów przelotnie z policjantami. Następnie wziął torbę przygotowaną przez Monic na tą okazję i pomógł jej iść. Co kawałek musieli się zatrzymywać, ponieważ skurcze nasilały się coraz bardziej. Po kilku minutach znaleźli się przy samochodzie. Ostrożnie wsadził dziewczynę do środka i zamknął za nią drzwi. Następnie pośpiesznie usiadł za kółkiem i wcisnął gaz. Na szczęście szpital mieli blisko. Szybko stanął przy izbie przyjęć. Wyciągnął Monice z samochodu i powoli weszli na oddział. Z pomocą przyszedł im pielęgniarz. Przyprowadził im wózek. A potem zabrał Moni na porodówkę. Mich poszedł za nim, lecz położna go zatrzymała.
- Chciałem być z żoną przy porodzie - powiedział od razu
- Dobrze - zgodziła się siostra - Ale na razie musi pan tu poczekać. Przyjdę, jak już będzie czas.
          Michael zgodził się. Nie miał innego wyjścia. Grzecznie usiadł na krzesełku w poczekalni i wpatrywał się w zegar na ścianie. Minuty wlekły się niemiłosiernie. Kiedy ktoś wychodził z porodówki, raptownie wstawał. Lecz nawet po dwóch godzinach, nikt po niego nie wyszedł. Nawet nikt nie powiadomił go, jak się czuje Monic. Zaczął z zdenerwowania chodzić po korytarzu. W końcu zadzwonił do mamy i zapytał się o Cass. Rosalie w skrócie streściła mu co takiego robi mała z dziadkiem.
- A co z Monicą? - zapytała się Ross
- Sam jeszcze nic nie wiem - wyznał - Odkąd zabrali ją na porodówkę nie mam żadnych informacji.
- Wiesz to może trochę potrwać - przyznała kobieta
- Ale czemu tak długo? - zapytał Mich
- Musisz uzbroić się w cierpliwość - powiedziała Rosalie - Zadzwoń, jak będziesz coś już wiedział, dobrze?
- Dobrze mamo - zgodził się chłopak
           Od razu zakończył połączenie. Usiadł na krześle i czekał dalej. Gdy drzwi od porodówki otworzyły się ponownie, wyszedł z nich lekarz. Michael zatrzymał go.
- Przepraszam doktorze - powiedział od razu - Nie wie pan co się dzieje z moją narzeczoną?
- Kiedy ją zabrali? - zapytał meżczyzna
- Około trzech, czterech godzin temu - wyznał - Trochę się martwię, bo miała przyjść po mnie siostra. Ale jeszcze nie przyszła i nie wiem co się dzieje.
- Dobrze sprawdzę i zaraz do pana przyjdę - zgodził się doktor
          Mich obserwował go. Miał może trzydzieści pięć do czterdziestu lat. Jego oczy wyrażały mądrość i chęć pomocy innym. Poczekał aż wejdzie na porodówkę, a następnie sam usiadł na krześle. Zanim pojawił się ponownie lekarz, minęło może kilka minut.
- Obawiam się, że może to potrwać - wyjaśnił mężczyzna - Poród zaczął się sześć tygodni wcześniej niż to było zaplanowane i dziecko nie zdążyło się jeszcze obrócić.
- Ale nic im się nie stanie? - zapytał Michael
- Postaramy się - zapewnił mężczyzna - Jeśli nic się nie zmieni w ciągu pół godziny, pańska narzeczona będzie miała cesarkę. Nic więcej nie mogę panu już powiedzieć. Proszę uzbroić się w cierpliwość.
- Dziękuję bardzo panie doktorze - podziękował mu Mich
- Jeszcze nie ma za co - wyznał - Jak już się urodzi, to proszę przyjść do mnie do gabinetu i powiedzieć o tym.
- Dobrze - zgodził się
             Michael pożegnał się z lekarzem. Teraz już był nieco spokojniejszy. Spojrzał na zegarek. Była już dwudziesta. Czyli około dziewiątej, będzie wiedział już co z Monic. Usiadł na krześle i wpatrywał się w zegarek. Koło niego siedziało kilku ludzi lecz i oni po jakimś czasie opuścili poczekalnie. Po godzinie dwudziestej pierwszej, ponownie zaczął chodzić po poczekalni. Coś się działo. Dlaczego nikt nic mu nie mówił? Chwilę później z porodówki wyszła położna.
- Panie Nordson - zaczęła kobieta - Gratuluję. Urodził się panu zdrowy syn. Ma prawie pięć i pół funta wagi i około sto sześć cali. Jako że jest wcześniakiem, umieściliśmy go w inkubatorze.
- Tak się cieszę - wyszeptał - A co z Monic?
- Poród okazał się dla niej ciężki - wyznała ze smutkiem - Staramy się aby nie miała żadnych powikłań.
- Ale będę mógł ją teraz zobaczyć? - zapytał Michael
- Przykro mi - zaprzeczyła kobieta - Na razie jest pod działaniem narkozy. Obudzi się jutro koło południa. Wtedy będziemy wiedzieć, czy wszystko się udało. A na razie może pójść pan zobaczyć dziecko.
- Ale co mogło się nie udać? - zapytał z niepokojem - Przecież podczas cesarki nie powinno być zagrożenia.
- Panie Nordson możliwe że pańska narzeczona będzie sparaliżowana - powiedziała położna - Skurcze były zbyt silne i mogły uszkodzić rdzeń. Ale o tym przekonamy się, jak się wybudzi.
            Mich stał jak słup. Nie docierały do niego słowa siostry. Przecież to nie możliwe. Na pewno się przesłyszał. Położna zaprowadziła go sali dla noworodków. Mały znajdował się już w inkubatorze. Do noska miał przyczepioną rurkę, która pozwalała mu oddychać. Koło dziecka kręciła się pielęgniarka i co jakiś czas zapisywała coś na kartce. Jego syn był taki mały i Michowi wydawał się kruchy. Cieszył się, że nic mu nie jest. I modlił się aby Monic też nic się nie stało.

wtorek, 6 grudnia 2011

Rozdział 11

                              ~SIEDEM MIESIĘCY PÓŹNIEJ~

           Monica coraz częściej miała już wszystkiego dość. W tej chwili wyglądała niczym hipopotam. Mimo że Michael pomagał jej na każdym kroku, było jej ciężko. Nogi nieraz odmawiały posłuszeństwa. Marzyła aby to się już skończyło. Ciąża przebiegała prawidłowo, ale coś mówiło jej aby przygotowała się na najgorsze. Całe szczęście mała Cass nie potrzebowała już tyle uwagi i dostosowała się do sytuacji. Potrafiła się jednym słowem zająć sobą.
           Pewnego razu Michael zaproponował, że pojadą w niedziele do jego rodziców na obiad. Wszystko zresztą już ustalił z rodzicami. Lecz przeddzień Monica źle się poczuła. 
- Zadzwonię do mamy i powiem, że jednak nie przyjedziemy - powiedział w końcu Mich 
- Bez sensu - odrzekła Monic - Weź Cassandre i jeźdźcie razem. Mała tak bardzo cieszyła się na wizytę u rodziców. 
- Ale przecież nie zostawimy ciebie samej w domu - wyznał - A co jak się zacznie?
- Nic się nie zacznie - wyjaśniła - Kobieta to czuje. A ja z chęcią sobie odpocznę i pewnie się zdrzemnę. A wy w tym czasie tylko byście się nudzili.
- Sam nie wiem - zawahał się 
- Jak coś będzie nie tak to zadzwonię - obiecała - I już nie panikuj, bo sama osobiście wyrzucę ciebie z domu.
          Michael niepewnie się zgodził. Zresztą nie chciał niepotrzebnie denerwować Monic, bo mogło by to zaszkodzić dziecku. Wieczorem przygotował kąpiel dla narzeczonej a potem zajął się Cass. Dziewczynka uwielbiała, jak ktoś czytał jej bajki. Siedziała wtedy w swoim łóżeczku niczym aniołek. 
- A może dzisiaj poczytać mi mamusia? - zaproponowała
- Skarbie mama jest zmęczona i musi odpocząć wiesz - odpowiedział jej Mich - Ale ja też umiem czytać tak fajnie jak mama, więc może dzisiaj dasz mi szansę? Będzie fajnie zobaczysz.
        Dziewczynka uśmiechnęła się od ucha do ucha. Michael sięgnął z półeczki książkę z bajkami. Akurat wybrał ulubioną bajkę Cass. Czytanie zajęło im godzinę. W między czasie czytania mała zasnęła. Chłopak zgasił światło. Zostawił tylko włączoną małą lampkę przy łóżeczku. Wychodząc zostawił uchylone drzwi. Monica nie lubiła jak je zamykał. Zawsze mówiła, że usłyszy wtedy Cassandrę gdyby płakała. Cicho wszedł do sypialni. Monica siedziała w fotelu bujanym. Pamiętał, że kupił go kilka miesięcy temu. Moni od razu przypadł do gustu.
- Myślałem, że już śpisz - powiedział cicho
- Nie mogłam zasnąć - wyjaśniła dziewczyna - Mały strasznie kopie. Chyba nie może się już doczekać.
- Musi jeszcze poczekać miesiąc - zauważył Mich
- Mam nadzieję, że będzie chciał - odrzekła - Cass śpi już?
- Tak, zasnęła kilka minut temu - wyznał - I koniecznie chciała żebyś przeczytała jej dzisiaj bajkę.
- Jutro to zrobię - obiecała - Pamiętaj żeby zabrać dla mamy te leki, o które prosiła.
- O to się już nie martw - poprosił - A teraz może się połóż, bo jeszcze się przeziębisz.
- Złego diabli nie biorą - zaśmiała się Monic wstając z fotela.
             Powoli podeszła do łóżka i na nim usiadła. Mich pomógł się jej położyć. Przez chwilę śmiali się z jej "nadwagi". Michaelowi nie przeszkadzało to jak wygląda teraz Monic. Wręcz przeciwnie. Zachwycała go jeszcze bardziej. Okrył ją pierzyną a następnie sam się koło niej położył. Jeszcze jakiś czas rozmawiali. W końcu Monica stwierdziła, że ma dość i oboje poszli spać. 
            Rano wstał wcześnie. Zrobił Cassandrze śniadanie i postarał się o to żeby mała nie obudziła Monic. Następnie poszukał dziewczynce ładną sukienkę oraz w miarę pasujące do niej buty. Cass od razu pobiegła pochwalić się Monic jaką ma sukienkę. Mich nie zdążył jej zatrzymać.
- Mamusiu, mamusiu - zawołała dziewczynka wskakując na łóżko - Zobacz jak wyglądam.
- Ślicznie - odrzekła Monica otwierając oczy - Kto cię tak ubrał.
- Tatuś - powiedziała poważnie - Nawet zrobił mi pyszną kolację.
- Chyba śniadanko - poprawiła dziewczynkę
- Nie zdążyłem jej zatrzymać - wyznał Mich 
- Mogłeś mnie obudzić - zauważyła - Pomogłabym tobie.
- Dzisiaj cały dzień spędzasz w łóżku - powiedział Mich podając jej tacę z śniadaniem - A my teraz jedziemy do babci Rosalie i dziadka Josha.
- Super - zaklaskała w rączki dziewczynka - Lubię jeździć do babci i dziadka.
- W takim razie zbieramy się - odrzekł Mich - Będziemy po południu. Jakby coś się działo to dzwoń. Przyjadę od razu.
- Nic się nie stanie - wyznała - A teraz lepiej już jedźcie. Udanej wycieczki.
              Mich pocałował ją na pożegnanie. Następnie ściągnął dziewczynkę z łóżka i zaprowadził ją do przed pokoju, gdzie pomógł się jej ubrać. Powoli poszli do samochodu. Wsiadając do auta, pomachali, wyglądającej przez okno Monic. Droga na wieś zajęła im godzinę. Jego matka czekała na nich przed domem. Gdy zobaczyła, że nie ma z nimi przyszłej synowej, zmartwiła się.
- A gdzie Monic? - zapytała od razu - Coś się stało?
- Nie mamo - odrzekł szybko - Źle się czuła i nie chciała z nami jechać. Powiedziała, że przyjedzie następnym razem.
- Nie powinieneś jej teraz zostawiać samej - zauważyła Rosalie 
- Spokojnie mamo - poprosił - Wszystko jest pod kontrolą.
              Kobieta zaczęła coś tam marudzić pod nosem. Michael wyciągnął w między czasie Cass z samochodu. Dziewczynka zaczęła biegać po podwórku, próbując złapać kurę. Jeszcze chwile postali na dworze, potem Rosi wzięła małą i poszła pokazać jej zwierzaki. Mich natomiast zaczął szukać ojca. Znalazł go w garażu. Znowu starał się jakoś ulepszyć swoje auto. Pomógł mu przy tym. Po godzinie zawołała ich Rosalie na obiad. Siadając do stołu, chłopak usłyszał dźwięk telefonu. Szybko poszukał go w kurtce. Dzwoniła Monic. Odebrał bez zastanowienia. 
- Co się dzieje? - zapytał
- Mich proszę przyjedź do domu - powiedziała Moni - Nie wiem co robić. Do drzwi dobija się Thomas. 
- Nie otwieraj jemu - odrzekł - Zadzwonię po policję i poproszę żeby do ciebie podjechali. Dobrze? A ja już wyjeżdżam.
- Ała - krzyknęła do słuchawki dziewczyna
- Co jest? - zapytał zdezorientowany
- Proszę przyjedź - zawołała - Chyba się zaczęło przez to wszytko.
- Co? - zapytał niepewnie - Oddychaj głęboko. Będę za pół godziny.
            Michael zerwał się z miejsca. Nie wiedział w sumie co ma najpierw zrobić. Zaczął ubierać Cassandrę lecz matka jemu przerwała. 
- Jedź sam - powiedziała - My zajmiemy się małą. Tylko uważaj na drodze. 
- Dziękuje mamo - krzyknął wybiegając z domu.
         Szybko wsiadł do samochodu. Drżącymi rękoma zaczął wsadzać kluczyki do stacyjki. Udało się jemu dopiero za trzecim podejściem. Dodał gazu. Chyba nawet za dużo, gdyż pod kołami zaskwierczał piach. Od razu wykręcił numer na policję i poprosił żeby zajrzeli do niego do domu. W skrócie streścił sytuację. Thomas miał zakaz zbliżania się do Monic. Dlaczego złamał zasady warunkowego zwolnienia? Miał tylko nadzieję, że zdąży na czas. Żeby tylko Tom nie włamał się do mieszkania i nic nie zrobił Moni i dziecku. Gorączkowo zacisnął dłonie na kierownicy. Musi zdążyć. Nie ma wyjścia.